niedziela, 20 września 2015

Call it magic



Życiorysy rzeczy
Od dwóch lat noszę się z zamiarem pomalowania ścian w pokoju, ale wymagałoby to ode mnie przesunięcia regału z książkami i przy okazji zrobienia porządków w tak zwanej biblioteczce, co najwyraźniej mnie przerasta. 
Wśród książek, które tworzą bałagan na regale mam kilka albumów o malarstwie, architekturze i dizajnie. Zazwyczaj jest tak, że autorzy albumu układają opowieść o rzeczach w formę postępującej historycznie narracji. Dowiadujemy się, co działo się po kolei, wydarzenia polityczne, społeczne, a nawet katastrofy naturalne mają wpływ na artystów, pokazuje się nam, skąd brały się pojedyncze pomysły i całe nurty w myśleniu. 

Nie inaczej jest w przypadku książek o modzie, które stoją w innym miejscu pokoju. Niektóre z nich opowiadają o subkulturach, inne miały uzupełnić moją wiedzę o ubiorach poprzednich stuleci, a jeszcze inne pokazują zmiany w modzie poprzez zdjęcia reklamowe. Zawsze jednak z roju przeróżnych opcji konfekcyjnych wyławiane są te najbardziej charakterystyczne i na ich przykładzie omawiany jest styl danej epoki lub grupy ludzi. Wydaje się, że nie można pokazać historii mody inaczej niż poprzez zmiany w trendach. 

Tak samo, jak patrząc na katedrę w Chartres, mogę mieć pewne wyobrażenie o tym, że zbudowano ją w innym czasie niż pawilon barceloński Miesa van der Rohe, tak jestem w stanie odróżnić sukienkę z lat 30. od sukienki z lat 50. Nie zawsze jest to oczywiste, bo pojawiają się różnego rodzaju powroty, style "neo-" i renesansy, ale nie da się zaprzeczyć, że rozpoznajemy epoki po charakterystycznych dla nich elementach. Jakkowiek jednak dużo byśmy nie przeczytali o tym, co miało wpływ na wygląd katedr i sukienek, to nigdy nie będziemy w stanie odgadnąć dlaczego to właśnie ten a nie inny ornament, krój, czy proporcje w danym momencie zrobiły wielką karierę w odróżnieniu od innych pomysłów. 

Kołacze bez lukru
Choćbym milion razy słyszała w dzieciństwie, że bez pracy nie ma kołaczy, to trzeba uczciwie przyznać, że jednak nie ma pewności, że praca te kołacze zagwarantuje. Można sobie wypruwać żyły, można robić analizy, plany i podsumowania, można mieć wiedzę i doświadczenie, a i tak nie ma się gwarancji, że to co wymyśliliśmy się przyjmie. Czy to będzie biznesplan, czy krój płaszcza.

Dwa lata temu trochę mówiło się o filmie Sugarman, który dostał Oskara za najlepszy dokument. Dla tych, którzy akrat tego filmu nie widzieli: poznajemy w nim historię świetnego songwritera - Rodrigueza, który z zupełnie niezrozumiałych przyczyn nie zrobił kariery. Jedna z osób, chyba z wytwórni, która wydała jego płyty, mówi w filmie, że Rodriguez miał absolutnie wszystko: świetnie brzmiącą muzykę, teksty równie poliycznie chwytliwe jak Bob Dylan, dobrze wyprodukowane albumy i nawet wyglądał nie najgorzej. Słowem: był idealnym materiałem na gwiazdę. Ale nią nie został. W Stanach ogóle nikt nie słuchał jego muzyki. Totalnie się nie przyjęła, mimo, że przecież mogła, bo właściwie dlaczego nie... 

Prowadzi to do nieco irracjonalnego wniosku o przyczynach sukcesu. Można by przypuszczać, że decyzuje o nim jakiś dziwny niezbadany czynnik. A jeśli niezrozumiały i niewyjaśnialny to może magiczny. Éliphas Lévi w Historii magii określa magię jako sztukę wywoływania skutków bez przyczyn, co bardzo pasuje do niezruzumiałego sposobu powstawania sukcesu. Co bardziej rozgoryczeni mogliby powiedzieć, że prawdziwą pewność zrobienia kariery można mieć tylko ustawiając się jak Faust albo mąż Rosemery (tej od diabelskiego dziecka), czyli poprzez zawarcie paktu z siłami nieczystymi. 

Czekając na list z Hogwartu
W związku z tą całą niepewnością wyniku najlepiej byłoby posiąść jakąś umiejętność zapanowania nad biegiem wydarzeniem. Chcemy być czarodziejami, chcemy umieć coś, czego nikt inny nie umie. Dlatego najpierw czekaliśmy na list z Hogwartu, potem oglądaliśmy Sabrinę nastoletnią czarownicę, potem niektórzy uwierzyli, że mogą się zaprzyjaźnić z wampirami.

Umiejętności magiczne niewątpliwie przez dłuższy moment sprzedawały się z nadprzyrodzonym powodzeniem. Chcieliśmy kupować złudzenie, że jesteśmy w stanie przezwyciężyć chaos i przypadkowość, stając się kimś niezwykłym. Mimo dość zaawansowanego podstawówkowego wieku, czytając Harrego Pottera jakoś nie do kończa mogłam uwierzyć w to, że nie jest to prawda. Na jakimś poziomie wierzyłam, że coś fantastycznego musi się w końcu stać. I chyba mnóstwo moich rówieśników miało takie same urojenia. I zganijcie co: nic się nie wydarzyło!

Roz-czarowanie
W pewnym momencie zaczynamy się orientować, że jest dość duże prawdopodobieństwo, że nie tylko nie mamy magicznych mocy, ale także, że w ogóle nie mamy za wiele jakiejkolwiek mocy i nawet nie udaje nam się zrealizować podstatwowych dość przyziemnych celów. (Ale ja nadal nie przyjęłam do wiadomości tego, że nie będę miała tego domu w Prowansji).

Przez jakiś czas modne stało się bycie real. Seriale takie jak Shameless i Girls próbowały nam wcisnąć telewizyjną wersję prawdziwego życia. Najwet bardziej prawdziwego niż Big Brother. Lorde śpiewała o tym, że nia ma kasy na drogi samochód, a Kanye lansował się podczas protestów w Parku Zuccotti. Potem stwierdziliśmy, że spoko jest nosić Birkenstocki, robić sobie selfie bez makijażu i chodzić w bluzie od dresu do pracy.

Ale gdzieś na dnie naszych młodych serduszek nosiliśmy wciąż wiarę w to, że jesteśmy magiczni, błyszczący, szeleszczący i jedyni w swoim rodzaju, jak Barbie-wróżka osypana brokatem z opcją baniek mydlanych.

Nie mogę więc tego dążenia dłużej ignorować.

Pan Twardowski porawany przez Mefistofelesa
Być może nawet się nie mylę. W swoim najnowszym raporcie zahaczający w swoim profetyźmie o status wyroczni kolektyw trend-forecasterów, K-Hole  też mówi o magii. Udowadnia nam, że przekonanie, że jutro także wzejdzie słońce też jest oparte na magicznej wierze. Bo czy ktoś nam dał na to gwarancję? Nasze myślenie jest dużo bardziej magiczne niż nam się wydaje.

K-Hole starają się nas przekonać, że wiara czyni cuda i tylko dzięki niej możemy coś na prawdę zmienić  w świecie. Ale dla mnie ciekawsze jest to, że zaczynają swój raport od magii, a kończą na samobójstwie spowodowanym sukcesem, czyli genericide. Zjawisko takie stanowią, na przykład adidasy. W języku polskim można mieć adidasy firmy Nike albo Puma. Poprzez swoją wielką popularność dany produkt staje się coraz mniej konkurencyjny, bo powstaje coraz więcej do niego podobnych, które nawet zaczynają być nazywane jego nazwą, bo nazwa indywidualna stała się nazwą gatunku. Magiczny sukces staje się przekleństwem. Jak w przypadku jakiegoś bardzo samotnego wiecznie młodego milonera-czarnoksiężnika, który zawarł pakt z diabłem, a teraz wszyscy jego przyjaciele umarli i jest mu smutno.

Błogosławieństwo niewiedzy
Może jestem głupia, ale wolę nie wiedzieć. Wolę nie wiedzieć, że Mikołaj i Wróżka Zębowa nie istnieją. Wolałabym też nie wiedzieć, że istnieje trend forecasting i maketingowcy i patrzeć na modę nie jak magik, ale jak dziecko na pokazie fajerwerków. Zero ryzyka, zero oczekiwań na przyszłość. Kolorowa, głośna i bezcelowa dobra zabawa. Nie wiemy dlaczego coś jest ładne i przyciąga wzrok, ale się tym cieszymy.

Bo przecież, jeśli będziemy bardzo chcieli wymyśleć nową The Next Big Thing, to istnieje proawdopodobieństwo, że będzie to tak superowy pomysł, że rzeczywiście odniesie sukces. A jak odniesie sukces, to stanie się popularny i kopiowany, a więc już nie nasz. Nastąpi genericide. Więc chyba najpiej jest się totalnie nie przejmować. Będziemy się martwić, jak nam coś wyjdzie. Jak nie wyjdzie to też spoko. A przynajmniej nie udawaliśmy czarodzieja. Magia dzieje się poza nami, jest dla nas nieodgadniona, a my sobie patrzymy i się cieszymy.

Więc jeśli zakładam czapkę z Peru do kurtki z futrzanym kołnierzem i brokatowej bluzki, a moi znajomi się za mnie wstydzą, to się nie przejmuję, bo nikt nie wie, czy to schizofreniczne połączenie nie stanie się kiedyś modne. Cieszy mnie, gdy zastanawianie się, czy sweter z lumpeksu jest absolutnie paskudny, czy na prawdę fantastyczny, bo tylko wtedy jest szansa, że będzie ciekawy. Cieszy mnie, oglądanie podobnie niejasnych sesji i pokazów, bo to one mają szansę zrobić nie tylko karierę, ale  stać się nową modą, wynaczyć nową epokę, być The Next Big Thing.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz