wtorek, 4 sierpnia 2015

Kieszenie



Co mamy w kieszeniach
"Zapalniczka, cukierek na kaszel, znaczek pocztowy, samotny papieros, trochę syfu, wykałaczka, chustka do nosa, pióro, dwie monety po pięć szekli." - bohater opowiadania Etgara Kereta ma w kieszeniach mnóstwo różnych rzeczy. (Opowiadanie nazywa się "Co mamy w kieszeniach" i pochodzi ze zbioru "Nagle pukanie do drzwi") Wszyscy się dziwią i pytają po co mu te śmieci. Otóż taki na przykład znaczek pocztowy ma on zamiar podarować "ładnej albo prostu miłej, zwyczajnie wyglądającej dziewczynie", którą może kiedyś przecież przypadkowo spotkać, kiedy właśnie będzie potrzebowała znaczka.

Trzeba przyznać, że to dość słabe uzasadnienie chodzenia po mieście z kieszeniami wypchanymi stertą badziewia. Jednak kiedy czasami wywalam z mojej torebki całą jej zawartość w poszukiwaniu kluczy lub gdy wytrzepuję z niej piasek (skąd się tam wziął?), to muszę przyznać, że mam w niej zdecydowanie więcej dziadostwa niż te kilka uroczych szpargałów, wymienionych przez Kereta. Oprócz zestawu leków, którego nie powstydziłaby się prowincjonalna apteka, miliarda paragonów, dwóch par okularów, portfela, komórki, szalika, parasolki (niezależnie od pogody) i resztek koszernego batonika z malinami, mam tam jeszcze sporo innych superowych drobiazgów. Jednak kieszenie mam zawsze puste. 

Zastanawiałam się, czy nie zrobić wśród znajomych ankiety z pytaniem, co noszą w kieszeniach, ale jestem przekonana, że, podobnie jak ja, wolą nosić cały ten bajzel w różnego rodzaju torbach. Wnioskuję stąd, że nie znam osobiście, ani nie widuję na ulicy ludzi, których kieszenie byłyby jakoś specjalnie wypchane. Oczywiście faceci częściej niż kobiety noszą w kieszeniach np. pieniądze, ale jednak torby, plecaki, worki i tym podobne udogodnienia są dzisiaj tak samo popularne wśród obu płci. 

Dlatego rodzi się w mojej głowie pytanie: Co się stało z kieszeniami?
Czasy ich świetności wydają się bezpowrotnie minione. Ale może się mylę.

Ewolucja
Pierwotnie, to znaczy dawno temu, kieszenie stanowiły byt odrębny od ubrania. Były woreczkami, które wisiały przywiązane u pasa pomiędzy warstwami spodniej i wierzchniej odzieży. Wiadomo, że tych warstw było kiedyś sporo. Mówimy bowiem o czasach od średniowiecza do XVIII wieku. Na stronie Victoria and Albert Museum można zobaczyć, na przykładzie sukni z końca XVII wieku, że kieszenie umiejscowione były pomiędzy spodnią (petticoat) a wierzchnią halką (shift). Mając na sobie wierzchnią suknię, można było się więc do nich dostać jedynie przez specjalne otwory, co było utrudnieniem dla potencjalnych kieszonkowców. 

Znajdujące się pod ubraniem kieszenie były intymnym, bardzo osobistym elementem garderoby. Trzymało się w nich, tak jak w dzisiejszych torebkach, zapewne tysiące dziwnych rzeczy, które wydawały się niezbędne. Pod koniec XVIII wieku, kiedy kobiece suknie stały się węższe i przylegające do ciała, kieszenie zaczęły być wypierane przez różnego rodzaju torebki. W modzie męskiej zmiana miała nieco inny charakter - kieszenie z wewnętrznych warstw ubioru przemieściły się na wierzch i stały się kieszeniami takimi, jakie znamy dzisiaj, czy to w spodniach, marynarce, czy koszuli.

Kieszenie 2.0
Znalazłszy się na widoku kieszenie stały się czymś więcej niż doczepionymi do ubrania pojemnikami na różne rzeczy. Oczywiście bywały i takie okresy i sytuacje, w których ich głównym zadaniem było przechowywanie, jak np. kiedy wymyślono bojówki z tysiącem kieszeni przyszytych na nogawkach, które szczególnie przydatne miały być żołnierzom. Można było takie kieszenie wypchać do tego stopnia, że spodnie trzeba było podtrzymywać szelkami, żeby nie spadły.

W zeszłym roku przeczytałam w Gentlewoman świetny komentarz do sesji poświęconej kieszeniom właśnie. Zdjęcia robili Scheltens & Abbenes. Tekst wprowadzający zawierał super ciekawą konstatację o nowej generacji kieszeni. Odkąd bowiem stały się one widoczne, nieuchronnie zaczęły się także wdzięczyć. Są sposobem ozdabiania, a nie tylko użytecznym elementem stroju. Najlepiej wyglądają nie spełniając swojej funkcji, a więc jeśli nie są wypchane. 

You can look but you can't touch it
Nie jest więc tak, że kieszenie są nieistotne. Tak, ich urokliwy charakter zacisznej kryjówki dla wszelkich osobistych dziwactw został zatracony na rzecz toreb. Ale kieszenie 2.0 to twór nowy i nie mniej fascynujący niż jego przodkowie. Jest, tak jak dzisiejsza moda, dziwny, nieoczywisty, pewny siebie i cyniczny. Udaje coś czym nie jest (bo nie za bardzo chce być pojemnikiem), ale robi to perfidnie. 
Weźmy choćby kolekcje Resort 2016:
Kieszenie kremowego płaszcza The Row zachęcają, by włożyć do nich ręce i lekko się garbiąc być mega luzakiem w idealnie skrojonych mega drogich ciuchach.
Marynarka Maison Margiela z miękkiej dzianiny na garniturowej dolnej części naszytą ma klapę od kieszeni. Nie wiadomo, czy rzeczywiście można pod nią znaleźć kieszeń, ale i tak nie zmieścimy w niej zapasów na zimę. 
Costume National pokazuje przezroczystą kurtkę z kieszeniami, do których nic się nie da włożyć, bo są płaskie (o ile nie są tylko atrapą). Nawet jeśli byśmy chcieli nosić w niej znaczki pocztowe na wszelki wypadek, to nie będzie już w tym nic z dziwacznej tajemniczości, bo zawartość takich kieszeni jest widoczna dla każdego przechodnia.

Hasłem nowoczesnych kieszeni mógłby być cytat z pewnej starej piosenki Black Eyed Peas: "You can look but you can't touch it". Z ukrytych zakamarków pełnych osobistych tajemnic kieszenie stały niedotykalskie. Nie są nieznanym terytorium, ale nadal pozostają nie do końca zrozumiałe. Pozwalają udawać luz, mimo widocznej elegancji, wprawiają w zakłopotanie swoją przezroczystością, czasami nie wiemy nawet, czy w ogóle istnieją. Nie muszą być schowane, żeby być zagadką. Wydobyte na plan pierwszy są jeszcze ciekawsze niż kiedyś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz